Monika
| 16-09-2014, 20:14:11
Minął tydzień od finału czwartego sezonu „Nastoletniego Wilkołaka”. Myślałam, że w tym czasie spojrzę na niego z dystansem, obejrzę jeszcze raz, może wyłapię jednak coś, co było fajne? Niestety tak się nie stało. A szkoda, bo początek sezonu był bardzo obiecujący.
Pamiętacie moją recenzję po jednym z pierwszych odcinków? Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, bo po sezonie 3B nie spodziewałam się niczego dobrego. Spodobały mi się nowe postaci, główny wątek zapowiadał się mrocznie i super i nawet nie brakowało mi za bardzo aktorów, którzy odeszli. Cała pierwsza połowa sezonu bardzo na plus, znowu nie mogłam się doczekać kolejnych odcinków, i co? I niestety im dalej tym gorzej.
Główny wątek rozwiązał się w 10 odcinku, a samo jego rozwiązanie pozostawia wiele do życzenia. Pamiętam jaki dreszcz przeszedł mnie, kiedy oglądałam scenę na dachu szpitala, gdzie Scott właśnie ugryzł Liama, a Bezusty zabił wendigo. Ten mrok, ta tajemniczość. Kim jest Benefaktor? Dlaczego chce zabić wszystkich supernaturalnych? I naprawdę Benefaktorem, Wielkim Złym, okazała się Meredith, pośrednio Peter i jakiś komputer z lat 70-tych. Serio? SERIO?!
Co nam zostało na dwa ostatnie odcinki? Knowania Petera, który chce WŁADZY i Kate, która, jak się okazało mści się za Allison. Czyli coś, co chyba miało być zapychaczem w sezonie nagle stało się głównym wątkiem.
Chyba nawet sami twórcy wiedzieli, że nie mają materiału na dobry finał sezonu i tylko dlatego zafundowali nam całkiem przyjemne sceny Dereka i Stilesa. Żeby podbić sobie oglądalność przez fanów Stereka, których lekceważyli przez cały sezon 3 i 4.
Co dostaliśmy w finale?
Scott – zamieniony w Berserkersa w poprzednim odcinku, dzięki słowom swojego bety Liama znowu staje się sobą. Czyli wilkołakiem. I spuszcza manto w stylu matrixa Peterowi. Czemu mam wrażenie, że Scott ma te swoje alfa-siły tylko od czasu do czasu? Jest w stanie pokonać Petera, ale dał się schwytać Kate, która sama jest nadnaturalną dużo, dużo krócej niż on... Plus za to, że to Liam go uwolnił, a nie Stiles, czy już w ogóle Kira...
Kira – równie konsekwentnie prowadzona postać co Scott. Prawie poraziła prądem gościa, który chciał jej pobrać krew, ale jak znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie jakoś nie potrafiła użyć swoich mocy na Berserkersie (tłumaczenie Jeffa? No cóż, nikt ze scenarzystów na to nie wpadł, chociaż wpadli na to wszyscy fani...). W finale, żeby się uleczyć musi uwolnić ból, więc co robi? Rozcina sobie rękę. Bo przecież rozcięta ręka boli sto razy bardziej niż rozpruty brzuch, co nie? CO NIE?! Pomijając to, że scena z jej matką była kalką sceny, gdzie Allison trzęsą się ręce i nie może nawlec nitki, żeby zszyć Scotta, aż pojawia się jej matka i nią kieruje... Kira nie jest drugą Allison, bo jej nie da się zastąpić. Muszę to wspomnieć o jej relacji ze Scottem. Na początku związek Sciry był taki słodki i nieporadny, ale z czasem stał się po prostu zbyt rozwleczony. Na Thora, przecież oni mają po 17 lat, a nie po 10...
Derek – jego postać była tak psuta przez dwa ostatnie sezony, że sama się sobie zdziwiłam, że nie wstrząsnęła mną w ogóle jego śmierć. Wzruszyłam ramionami i nawet płacząca Braeden nie wywołała we mnie żadnych emocji. Podobnie nie wywołało emocji zmartwychwstanie Dereka pod postacią wilka. Przez cały sezon Derek snuł się gdzieś w tle nie robiąc praktycznie nic, żeby odzyskać swoje moce, nawet wygląda jakby się z tym pogodził. Z badassa w pierwszych dwóch sezonach stał się mocno nieciekawą postacią, ale może ta cała przemiana w wilka wyjdzie mu na dobre? Oby.
Stiles – mój ulubieniec od samego początku. W finale zachowuje się tak, jak zawsze. Rzuca się na pomoc przyjaciołom, chociaż jest tylko człowiekiem i do tego dość słabym. Dokłada kilka ironicznych uwag, zabawnych tekstów i min i jest takim jednym z niewielu jasnych punktów finału. Jedyne czego nie mogę przeboleć to tego, że wciśnięto mu na siłę Malię. Nie kibicowałam jakoś bardzo temu, żeby Stiles związał się z Lydią, ale uwielbiałam patrzeć na ten duet, gdy Stiles był w niej zakochany, a ona go ledwo zauważała, ale jednak z czasem zaczęła doceniać i lubić. Tkwił tutaj tak wielki potencjał!
Peter/Kate – główni źli odcinka. Tej sojusz jest totalnym niewypałem twórców. Peter, który zabił kiedyś Kate z zemsty (a miał dobre powody) i Kate, która jak się okazało również szuka zemsty, ale na... Scotcie. Za zabicie Allison. To jest tak głupie, że szkoda komentować. Peter, który nie wiadomo skąd czerpie tak wielką moc został pokonany przez Scotta. Kate kule się nie imają. Calaveras, Parrish i papa Argent wystrzelali w nią kilka magazynków, co jej nawet nie spowolniło. Oboje przeżywają, więc pewnie zobaczymy ich w kolejnym sezonie. Niestety, bo są nudni i właściwie nic nie wnoszą.
Lydia – strasznie mało tej postaci w finale, a przecież tak szumnie zapowiadano, że to miał być jej sezon! Biedna Lydia, traktowana jest przez twórców tak po macoszemu! Z wyniosłej pannicy poprzez 3 sezony stała się podporą stada Scotta. Straciła najlepszą przyjaciółkę, dwóch chłopaków (Jackson ją porzucił, Aiden zginął), próbuje okiełznać swoje moce (które wciąż są dla niej nowością, a dają się we znaki) i jest pozostawiona sama sobie... Na szczęście w jednej z ostatnich scen widzimy ją chcącą pomóc Parrishowi, więc pozostaje nam mieć nadzieję, że zaprzyjaźnią się w kolejnym sezonie i Lydia w końcu będzie miała podporę.
Czwarty sezon przyniósł nam postać Liama, który stał się betą Scotta. Który jest młody, nie do końca wie co się dzieje i zwyczajnie się boi. Scott wziął za niego odpowiedzialność i bardzo podoba mi się ich braterska więź, a także sam Liam, który w finale pokonał swój strach i przyszedł na pomoc swojemu alfie.
Rozwinięta została postać zastępcy Parrisha, który okazał się być nadnaturalną istotą, ale nadal nie wiemy jaką. Sam młody zastępca jest póki co prowadzony dość konsekwentnie (chociaż znając twórców nie wiemy, jak długo), powoli wkracza w świat wilkołaków i banshee i wygląda na to, że zawsze znajduje się w odpowiednim miejscu i czasie.
Na plus finału i całego sezonu można zaliczyć Trenara. Kocham Trenera! Więcej Trenera!
Na minus sezonu to, że tak rzadko wspominano Allison (i chyba ani razu nie została wspomniana przez Scotta, Lydię i papę Argenta, czyli najbliższe jej osoby, za to mówił o niej Parrish, który jej nie znał i szalona Kate, która jej nie rozumiała...). Nie wspomniano w ogóle Isaaca, nawet nie wiemy gdzie się podział i co z nim. Zniknął gdzieś Danny...
Podsumowując finał i cały sezon to jedno wielkie rozczarowanie. Obejrzę pierwszy odcinek 5 sezonu z sentymentu, ale jeśli okaże się tak beznadziejny jak finał, to porzucę niestety „Nastoletniego Wilkołaka”, żeby nie zepsuć sobie jeszcze bardziej wspomnień o 2 pierwszych sezonach.
A wy co myślicie?
Jesteś fanem „Nastoletniego wilkołaka”? Może chciałbyś mieć gadżet związany z twoim ulubionym serialem? Kliknij tutaj, aby zobaczyć dostępne produkty.