karoll
| 04-02-2014, 16:41:06
Od czego należy zacząć dyskusję o ostatnim odcinku 3 sezonu „Sherlocka”?
Może od tajemniczych łazienkowych spotkań naszego dzielnego detektywa z pewną zuchwałą druhną? Czy od łapiącego za serce wyznania braterskiej miłości w wykonaniu Mycrofta? Czy może od Molly, absolutnie wkurzonej, która brutalnie sprzedaje potrójnego liścia Panu Holmesowi?
Wszystkie z tych wątków brzmią soczyście, ale żaden z nich – nawet „Holmes znaleziony w melinie!, albo „Arcy-czarny charakter liże policzek wpływowej kobiety dla zabawy!”, czy chociażby „Wszyscy mdleją po wypiciu zatrutego świątecznego ponczu!” – nie może w całości opisać tego niezwykle szalonego odcinka klasy W (jak WOW!).
„Nie podejmę się linearnego streszczenia” – piszę na tablicy sto razy. To po prostu niemożliwe. Poza tym moja narracja nie byłaby w stanie prawidłowo oddać tego nie do końca idealnego, ale za to idealnie wciągającego odcinka „His Last Vow” („Jego ostatnie przysięga”). Pozwólcie zatem, że zamiast tego, przedstawię kilka wątków, które posłużą nam jako odskocznia do zapoznania się z tą ostatnią w tym roku kalendarzowym przygodą naszego brytyjskiego detektywa (bolesne, prawda?).
Zawiązanie akcji: Odcinek rozpoczyna się sceną przesłuchania rządowego w sprawie działalności medialnego magnata Charlesa Augustusa Magnussena (tak, to Szalony Okularnik, który w pierwszym odcinku oglądał w kółko nagranie z misji ratunkowej Watsona). Facet posiada mentalne teczki na każdą z osób obecnych w sali i później widzimy go, jak używa zgromadzonej wiedzy do grożenia (i polizania w policzek!) Lady Alicii Smallwood, zmuszając w ten sposób kobietę do wycofania się. Lady Alicia postanawia złożyć wizytę na Baker Street i tam poszukać pomocy. I tutaj właśnie zaczyna się nasza historia.
Problemy na przedmieściach: Tymczasem u Watsonów dowiadujemy się, iż minął już miesiąc, od kiedy John widział się z Sherlockiem. Ale kiedy nagle pojawia się zapłakana sąsiadka i prosi o pomoc w znalezieniu jej uzależnionego od narkotyków syna, coś budzi się w Watsonie – potrzeba chwycenia za łyżkę do opon i udania się prosto do meliny narkomanów w roli lokalnego bohatera (bezcenne wytłumaczenie dla Mary: „Ktoś z nich może potrzebować pomocy przy oponach”). Kogo nasz doktor znajduje drzemiącego na jednym z materacy? Sherlocka (alias Shazzer). I pomimo nalegań Holmesa, że jego obecność tam jest tylko częścią prowadzonej sprawy, Watson zabiera go stamtąd na testy na obecność narkotyków. Spotykają bardzo niezadowoloną Molly, która wymierza Sherlockowi sprawiedliwość ze słowami „Jak śmiesz marnować ten piękny dar, z którym się urodziłeś? I jak śmiesz tak rozczarowywać swoich przyjaciół?” Sherlock cieszy się jedynie z tego, że podczas bicia Molly nie ma już na palcu swojego pierścionka zaręczynowego – co mimo wszystko nie jest wielkim zaskoczeniem. Molly poznała Toma podczas dwuletniej nieobecności Sherlocka, więc jak ten romans mógł przetrwać po powrocie detektywa? (Zwłaszcza, że jedyna kryminalna teoria, na którą stać było jej narzeczonego to sztylet z kości. I nawet nie był socjopatą!)
Sprawa (właściwie to pierwsza sprawa): Sherlock przyznaje w końcu, że jego narkotykowy „nawrót” jest tylko częścią prowadzonej sprawy – coś, co miało sprowokować gazety i pomóc w jego wysyłkach przeciwko Magnussenowi. Ale Mycroft żąda, żeby Sherlock się wycofał. Wydaje się, że Magnussen jest bardziej przydatny niż szkodliwy dla ojczyzny i dlatego jest pod ochroną Mycrofta. I to sprawia, że Sherlock przypiera brata do ściany (czy tylko dla mnie ten nagły wybuch przemocy był tak niespodziewany, że aż na granicy prawdopodobieństwa?). Mycroft wychodzi, ale Watson odkrywa, że nie zostali z Sherlockiem sami. Wygląda na to, że Holmes zaczął się spotykać z Janine, druhną Mary, która jest już tak zadomowiona na Baker Street, że pozwala sobie dołączyć do „Shirlsa” (ach ta poufałość!) pod prysznicem! „Jesteśmy na dobrym etapie”, wyjaśnia Sherlock. „To bardzo budujące”. Wyraźnie coś jest nie tak z tym obrazkiem – i to nie tylko dlatego, że według mnie Sherlock nigdy nie zdradziłby Watsona.
Moment, który zaskoczył wszystkich: Słuchajcie tego. Magnussen – który zna sekrety i słabe punkty każdej wpływowej osoby w zachodnim świecie i trzyma je w miejscy zwanym Appledor – odwiedza Watsona i Holmesa na Baker Street i używa kominka jako toalety – na szczęście tylko jedynka, ale i tak było to obrzydliwe. Najwyraźniej nasz gość nie ma zamiaru zwrócić dowodów na to, że mężuś Lady Smallwood miał kiedyś romans z nieletnią dziewczyną. Ale Holmesa nie da się tak łatwo zniechęcić. Detektyw ma własny plan. Okazuje się, że Janine jest osobistą asystentką Magnussena i Sherlock omija 14 warstw ochrony oraz dostaje się do biura pana Głównego Złego dzięki pomachaniu prze czarno-białą kamerką pierścionkiem zaręczynowym. Ale kiedy Holmes i Watson docierają na górę, Janine leży nieprzytomna, powietrzu unosi się zapach perfum Lady Smallwood (Clair de la Lune) a Sherlock znajduje ją mierzącą z pistoletu w głowę Magnussena.
Tylko że to nie jest Lady Smallwood. Ktoś inny używa takich samych perfum. Ta osoba to Mary! Mary, która strzela do Sherlocka i ucieka! Co się dzieje?
Porozmawiajmy przez chwilę: Nie spodziewałem się, że Mary prowadzi podwójne życie. I gdyby ktoś próbował sprzedać mi taki spoiler, to nigdy bym nie uwierzył. Ale mam jedno zastrzeżenie do tego wątku z Mary. Okazuje się, że Mary zaprzyjaźniła się z Janine z tego samego powodu, co Sherlock: żeby uzyskać dostęp do Magnussena. Ale skoro Magnussen jest taki sprytny, to czy trzymałby asystentkę, która umawia się z genialnym detektywem, takim ja Sherlock? Albo która przyjaźni się z niebezpieczną kobietą prowadzącą podwójne życie? Której sekrety są tak mroczne, że byłaby w stanie zabić człowieka i uchronić się przed ich wyjawieniem? Coś tu nie gra.
Tymczasem w głowie Sherlocka – sekundy po postrzale – pojawiają się sceny: Molly i Microft mówią mu, w jaki sposób upaść i jak uniknąć śmierci; zakuty w łańcuchy Moriarty niczym wściekły pies próbuje zagonić Sherlocka na drugą stronę. Są równie interesujące, jak wizyta Janine w szpitalu: „Sherlocku Holmesie, jesteś zdradzieckim, manipulującym i bezdusznym draniem”, mówi uśmiechając się szyderczo. Sherlock odpowiada: „A ty okazałaś się zachłanną, chciwą i łaknącą sławy medialną dziwką”. Więc chyba wyrównali rachunki. Zwłaszcza, że Janine zarobiła mnóstwo kasy sprzedając do pracy historyjki o ich namiętnych nocach. „Przynajmniej jedna by wystarczyła”, mówi zamyślona Janine, ale czy ona nie wie, że Shirl oszczędza się dla Watsona? (Wybaczcie, za bardzo eksploatuję ten temat. Jestem jak panu Hudson. Ale żyj i daj żyć innym.)
Sprawa (ta prawdziwa): Mary śledzi Sherlocka, lub raczej Sherlock daje jej się śledzić do fasady domu („Przypomina ci to kogoś?”, pyta ją). Wymienia wskazówki, dzięki którym powinien był ją rozszyfrować: brak rodziny i bliskich przyjaciół przed poznaniem Watsona, jej umiejętność rozpoznania szyfru, zdolność do zapamiętania numeru pokoju majora Sholto w kryzysowej sytuacji. Namawia ją, żeby rzuciła w powietrze monetę i zestrzeliła ją – a niesamowitą precyzją. „To nie był błąd”, mówi o postrzale w gabinecie Magnussena. „To była operacja”. Ale okazuje się, że John Watson jest z nimi w pokoju i wszystko słyszy. W łamiącej serce scenie zabierają ją na Baker Street, sadzają ją na krześle dla klientów i zastanawiają się, czy zająć się jej sprawą. („Ale bez względu na to, jaka by nie była zła, nie jest tylko zwykłą klientką”, powtarzam sobie).
Mówiąc krótko: Jak w to w „Sherlocku”, linie czasowe się zaplatają i pojawiają się zabawne wątki, jak na przykład asystent „Wiggy”. Ale w końcu akcja kumuluje się kilka miesięcy po ujawnieniu tożsamości Mary, a dokładniej – podczas świąt Bożego Narodzenia. Powracamy na chwile do sceny na Baker Street, kiedy John kipi ze złości z powodu Mary, ale Holmes – ten wspaniały, cudowny Holmes – uspokaja swojego przyjaciela, mówiąc: „Jesteś lekarzem, który pojechał na wojnę. Nie mogłeś wytrzymać dłużej niż miesiąc na przedmieściu bez wdarcia się do meliny narkomanów i pobicia ćpuna. Twoim najlepszym przyjacielem jest socjopata, który rozwiązuje zagadki kryminalne, bo jego jedyną alternatywą są dragi. To ja, tak przy okazji”, mówi. „Nawet właścicielka tego domu prowadziła kiedyś kartek narkotykowy” („To był kartel mojego męża. Ja tylko pisałam na maszynie”, wyjaśnia pani Hudson). Ale najważniejsze jest to: „John, jesteś uzależniony od pewnego stylu życia. Nadzwyczajnie mocno przyciągają cię niebezpieczne sytuacje i osoby. Czy to naprawdę aż takie dziwne, że kobieta, którą pokochałeś, pasuje do tego wzoru?”
Mary, skruszona, ciężarna i nadal pragnąca uratować swoje małżeństwo, daje Johnowi pendrive’a ze wszystkimi informacjami o swojej morderczej, szpiegowskiej przeszłości po odejściu z CIA. Ma tylko jedną prośbę – „Nie czytaj tego przy mnie, bo nie będziesz mnie już kochał, kiedy skończysz”. Wracamy do okresu świątecznego – atmosfera między małżonkami jest nadal lodowata – Mary udaje, że czyta książkę o matematyce autorstwa matki Sherlocka, Watson jąka się i chrząka spłoszony. Ale potem mówi jej, że podjął decyzję i w ramach najlepszego prezentu gwiazdkowego na świecie – wrzuca pendrive’a do kominka. „Problemy z twojej przeszłości to twoja sprawa”, mówi głosem łamiącym się od emocji. „Problemy dotyczące twojej przyszłości są moim przywilejem”. Ależ on jest romantyczny!
Miłość wygrywa… Do czasu: Nagle Mary, Mycroft (który właśnie wyznał, że utrata jego braciszka złamałaby mu serce) oraz rodzice Sherlocka tracą przytomność. Okazuje się, że uśpił ich Sherlock – uznał, że może zamienić pełnego tajemnic rządowych laptopa Mycrofta na informacje dotyczące Mary. Ale kiedy docierają do Appledore okazuje się, że nie piwnica pełna tajemniczych teczek nie istnieje. Facet trzyma wszystko w swojej głowie – i cieszy się władzą, którą mu to daje. Pstryka palcem w twarz Watsona, potem w jego oko, mając ten psychotyczny błysk we własnych oczach. Kiedy Mycroft dociera do Appledore śledząc swój zaginiony laptop, nie ma innego wyboru, jak aresztować Holmesa i Watsona za zdradę – zwłaszcza, że przeszukanie domu Magnussena nie ujawni żadnego kompromitującego lub nielegalnego dokumentu. W tym momencie przypominają się słowa Mary „Ludzie tacy jak Magnussen powinni zginąć. Dlatego istnieją ludzie tacy jak ja”. I tacy jak Sherlock. Kiedy Magnussen oskarża go o zgrywanie bohatera, Sherlock mówi wprost: „Zrób swój zwiad! Nie jestem bohaterem, tylko wysoce funkcjonalnym socjopatą – Wesołych Świąt!” I BUM! Strzela mu w głowę z bliskiej odległości, a Microft widzi wszystko z pokładu śmigłowca. „Pozdrów ode mnie Mary”, Sherlock mówi do swojego kumpla. „Powiedz jej, że jest bezpieczna”. Nie jest to może najlepiej rozwiązana zagadka w repertuarze Sherlocka, ale na pewno zakończenie jest satysfakcjonujące. (Szybka ankieta: czy porównanie do Ruperta Murdocha to nadużycie?)
Wyrok śmierci: Dzięki naciskom Mycrofta i wstawiennictwu Lady Smallwood, Sherlock unika więzienia, ale zostaje przydzielony do półrocznej misji we Wschodniej Europie, która – według starszego brata – prawie na pewno skończy się dla niego śmiercią. Ale kilka minut po starcie samolotu – zaraz po przesłodkim pożegnaniu z Mary i Johnem i nieudanym próbom namówienia ich, żeby dali dziecku na imię Sherlock – dzieję się coś szokującego. Na każdym telewizorze i ekranie w Anglii pojawia się ta sama wiadomość, która wygląda prawie jak doświadczenie Sherlocka z pogranicza śmierci – Moriarty, wesoły i jak najbardziej żywy, zadający pytanie „Tęskniliście?”. Czyżby Sherlock nie był jedynym, który sfingował swoją śmierć na dachu?
Najlepsze cytaty:
„Mówił ktoś poza mną? Musiałem to przefiltrować. Mam panią Hudson na permanentnym wyciszeniu” – Sherlock, w chwili zupełnej szczerości.
„To wcale nie znaczy, że nie jest mi miło pana poznać” – Watson do strażnika w biurowcu Magnussena, podczas przeszukania i znalezienia łyżki do opon.
„Nie martw się – będę go trzymała blisko kłopotów” – Mary zapewnia wyruszającego na misję Sherlocka, że zadba o jego przyjaciela.
Co myślicie o finale tego sezonu? Przewidzieliście ten cały zwrot akcji z Mary? Macie jakieś obiekcje co do zagadek albo strzelającego Sherlocka? A Moriaty? Oceniajcie i komentujcie!