strzeszynek
| 26-09-2013, 02:34:13
Stacje telewizyjne, tak jak każdy inny, lubią się popisywać. Więc, kiedy FOX wysłał swoich widzów nie tylko do oglądania nowych komedii (wliczając w to dwie konkurencyjne propozycje wobec „Dads”), ale także „The Mindy Project”, stało się niemal jasne, że pojawi się także premiera trzeciego sezonu „New Girl”.
Osobiście skłaniam się ku opcji, że nie bez wpływu pozostała tu lokalizacja – Meksyk, idealny do kręcenia dodatkowych scen na plaży. Albo romansów w zielonej scenerii. Tak czy inaczej, na pewno nie ma tu nic „do ukrycia”.
Jednakże było czegoś niezaprzeczalnie mniej w (tym pierwszym odcinku po przerwie) tak oczekiwanej komedii sezonu.
Co się działo? Chłodne otwarcie, w czasie którego Jess i Nick prześcigali się w deklaracjach wzajemnej miłości i swojego zaangażowania w nowy romans, następnie zaniepokoili tym, jak teraz wrócą do domu i czy to, że są współlokatorami nie wpłynie źle na ich dopiero rozwijającą się relację. (W międzyczasie zdążyli tez „dotrzeć” Volvo.) Rozważania najpierw przerywał im Schmidt, dosłownie bombardując oboje smsami (40 tekstów dziennie, wysyłanych do Nicka!), w końcu obaj współlokatorzy wyszli na korytarz, żądając, by Jess i Nick natychmiast do nich dołączyli i przestali się skupiać na sobie. Mały wybieg psychologiczny i para wzięła nogi za pas, lądując – z dala od problemów – w Meksyku. Jak się później okaże, nawet w Meksyku można narobić sobie problemów, zwłaszcza, jak się nie ma kasy, a chce się iść na całość.
Romantyczny dylemat Schmidta – zerwać z Elizabeth czy Cece – działał na kilku poziomach, co właściwie było do przewidzenia, biorąc pod uwagę jego tchórzliwe podejście (w domyśle: silne uczucie do każdej z dziewczyn i niechęć ranienia żadnej z nich). Nawet scena, w której ratuje swoją twarz przed Cece, wrabiając Winstona w rzekome uwiedzenie Elizabeth („Daj jej skróconą wersję, jakiej nie da jej Elizabeth!”), zaczyna się wymykać spod kontroli, staje się coraz bardziej surrealistyczna i absurdalna. Trochę to zagranie poniżej pasa, w stosunku do Winstona, nie mówiąc o tym, że zero w tym logiki. No, sami się zastanówcie: Czy istnieje jakikolwiek sensowny powód, by Cece, która zna swojego sąsiada ładnych parę lat, uwierzyła w to, że nagle zaangażował się w tak lubieżne praktyki, jak przyszywanie damskiej bielizny do swoich gaci?
Żeby przynajmniej ta scena była najbardziej żenującą, z udziałem Lamorne’a Morrisa, w tym odcinku. Ależ skąd! Zamiast tego mamy poboczny wątek obsesji Winstona na tle puzzli. Na początku nawet zabawnej, gdyby tylko poprzestał na nuceniu tematycznych pioseneczek do melodii czołówki. Jednak, jak to w jednej ze scen stwierdził Schmidt, gdy jego współlokator zaczyna układać puzzle, „robi się trochę dziwny, rozemocjonowany”. I jest to ewidentnie eufemizm. Owszem, jego „wyjątkowe umiejętności” w układaniu puzzli przydały się (tak, tak), gdy trzeba było skleić paszport Nicka. Ale jego daltonizm…? Bez komentarza.
Nie wspomnę już o scenie, gdy obaj krążą wokół siebie (Winston w bluzie założonej, nie wiadomo, po co, na nogi) i chyba z ¾ swoich kwestii po prostu warczą lub krzyczą. Potrzebne to było?
Na szczęście, wszystkie te sceny rekompensuje zakończenie, gdy nasza świeżo upieczona para rozwiązuje swój początkowy problem – czy uda im się być razem, mieszkając pod jednym dachem. Padają wówczas taka słodkie wyznania, jak: „Nie jestem gotowy na to, by cię stracić. Dopiero co ciebie zdobyłem” (Nick) czy: „Ubiłam naprawdę świetny interes na Craiglist. [odpowiednik naszego Allegro – przyp. red.] Mam was wszystkich”.
A Wy? „Wchodzicie w to”? A tak poza tym: uważacie premierowy odcinek za udany czy wręcz przeciwnie, czy też plasuje się gdzieś pośrodku, tylko czasem odbijając się czkawką?