Arek Tobiasz
| 11-07-2013, 19:30:44
„Orange is the New Black” może nie mieć szumu medialnego jak "Arrested Development" czy "House of Cards", ale to zdecydowanie jest najbardziej satysfakcjonujący oryginalny serial Netflix wydał w tym roku.
Od twórczyni "Trawki" Jenji Kohan, "Orange" podąża za Chapman (Taylor Schilling), kobiecie z klasy średniej, która zostaje skazana za przestępstwo, które popełniła dziesięć lat wcześniej. Ale Kohan nie powtarza tego co robiła w "Trawce" po prostu w innej podmiejskiej satyrze. Tym razem Kohan wykorzystuje znajomą białą bohaterkę jako medium, aby opowiedzieć historie o tych zazwyczaj marginalizowanych w głównym nurcie mediów.
"Kocham się, że w pewien sposób mamy tą historię białej japiszonki, ponieważ jeśli poszedłbyś do stacji i powiedział: 'Chcę opowiedzieć o Latynosach i Czarnych i ich więziennych doświadczeniach, a także problemie biedy', to nie zostałoby kupione" - mówi Kohan. Aby obejść tą przeszkodę Kohan mówi, że wykorzystała Piper jako "konia trojańskiego", aby "rozszerzyć ten świat i opowiedzieć historię każdego".
To obejmuje mściwą rosyjską szefową kuchni (Kate Mulgrew), transseksualnego byłego strażaka (Laverne Cox), której żona jest bardziej rozdarta przez popełnienie przez nią przestępstwa niż jej przemianę w kobietę, zasadniczą pannę Claudette (Michelle Hurst), która posunie się do wszystkiego, aby chronić tych, na których jej zależy, a także Szalone Oczy (Uzo Aduba), komiczna ciągle powracająca więźniarka, której celem jest uczynienie z Piper swojej "więziennej żony".
Kiedy "Orange" jest oparte na pamiętniku Piper Kerman pod tym samym tytułem, należy zauważyć, że z wyjątkiem Piper i jej najbliższej rodziny, większość postaci jest całkowicie fikcyjna. Jednak scenarzyści wykonali fenomenalną robotę z stworzeniem opowieści dla każdej postaci za pomocą krótkich retrospekcji z ich przed więziennego życia, co wyjaśnia dlaczego ostatecznie w nim wylądowali. Te historie często sprawiają, że postacie drugoplanowe są znacznie bardziej realne i sympatyczne niż Piper.
"Orange" też unika wszelkiego wizerunku kobiecego systemu więziennictwa związanego z fetyszami na rzecz szerokiego, realistycznego zobrazowania kobiecej seksualności. Mamy biseksualną główną bohaterkę, byłą dziewczynę, która jest lesbijką, transseksualną kobietę starającą poradzić sobie bez estrogenu, zatwardziałe lesbijki i inne postacie, których seksualność nie została zdefiniowana (lub nie było takiej potrzeby). "Nie sądzę, że to jest szczególnie o lesbijstwie tak bardzo jak o seksualności" - mówi Kohan. "Seks to tak wiele rzeczy. To emocje, bliskość, wypowiedzi, gesty i tak wiele innych rzeczy... A kiedy jesteś w więzieniu, musisz to wyrazić. Musisz mieć swoją seksualność, a jeśli jedynymi ludźmi są kobiety, to możesz to wyrażać z innymi kobietami. Myślę, że niektóre kobiety w więzieniu są absolutnie lesbijkami, a także myślę, że inne są nimi tylko w czasie tego dnia".
W zeszłym tygodniu Netflix podjął odważną decyzję o odnowieniu "Orange" o drugi sezon zanim serial w ogóle zadebiutował, a to zaufanie firmy prawdopodobnie będzie się opłacać. Pozwalając Kohan na swobodę tworzenia serialu bez interwencji stacji, "Orange" jest zgodnym odzwierciedleniem wizji Kohan w swojej surowości, zjadliwości i humorze.
Oczywiście "Orange" nie jest bez wad. Laura Prepon jest strasznie źle obsadzona jako była dziewczyna Piper - która po prostu okazuje się być w tym samym więzieniu - i związek Piper z jej narzeczonym Larrym (Jason Biggs) pozostawia wiele do życzenia. Ale byłbyś głupcem jeśli takie drobne szczegóły odwrócą uwagę od tego co z pewnością stanie się jednym z seriali tego lata, które trzeba obejrzeć.