redakcja
| 15-03-2014, 03:51:52
Wiemy, że uwielbiacie „Jak poznałem Waszą Matkę” i że śmierć tytułowej matki byłaby trudna. Wiemy też, że Cristin Milioti nazwała ten pomysł szalonym, ale to nie pomogło.
Wiemy dlaczego jesteście zdenerwowani. Poświęciliście dziewięć lat temu serialowi, a teraz może okazać się, że pani Mosby wącha kwiatki od spodu… Wszystko wydaje się tanim rozwiązaniem, które przynosi rozczarowanie i manipuluje emocjami. Ale z drugiej strony to OK. jeżeli ona już nie żyje.
Oczywiście nie chcemy aby zmarła, ale w tym momencie twórcy serialu Carter Bays oraz Craig Thomas prawdopodobnie mieli w planach podobne zakończenie od samego początku.
Wskazówki ostatniego tygodnia – kumulujące się w momencie kiedy Ted płacze po tym, kiedy Matka zapytała: „Która matka chciałaby opuścić ślub swojej córki?” – wszystko wydaje się tak oczywiste, że musi tam być jakiś zwrot akcji. Inna teoria, która mogłaby być prawdziwa jest taka, że to Robin nie żyje, dlatego właśnie Ted zaczął historię słowami „ciocia Robin”. Dodatkowo dzieci Teda, Lyndsay Fonseca oraz David Henrie nakręcili sceny do finału już w 2006 roku i Bays oraz Thomas wspomnieli, że dwójka nie wiedziała co kręci i poznali zakończenie, kiedy to niedawno wyciągnęli. Chyba pamiętaliby o tym, że Matka nie żyje, prawda?
Ale czy to takie ważne, że Matka nie żyje? Czy to byłoby tak złe rozwiązanie? Czy zniszczyłoby to cały serial? Wiele osób powiedziałoby, że serial już ma swój czas świetności dawno za sobą. Oczywiście będziemy smutni, jeżeli ona nie żyje, ale nie czulibyśmy się oszukani.
Sitcomy charakteryzują się tym, że wcześniej czy później następuje szczęśliwe zakończenie i tego oczekujemy także w tym przypadku. Śmierć Matki byłaby czymś świeżym jeśli chodzi sitcomy. Szczęśliwe zakończenia nie są pewniakiem w prawdziwym życiu. Niektóre historie miłosne są tragiczne – a nawet większość z nich, myślę, że Ted jako romantyk na pewno powiedziałby, że historia miłości jego oraz Matki jest epicka i nie ma żadnego powodu dla którego sitcom nie powinien tego pokazać. Na pewno „Jak poznałem Waszą Matkę” nigdy nie uciekało od trudnych życiowych momentów.
Na pewno punktem całego serialu jest moment, w którym Ted spotyka tą jedyną po latach miłosnych zawirowań i w końcu udaje mu się być szczęśliwym. Serial w końcu nie nazywa się „Jak poznałem Waszą Matkę i jak żyłem z nią długo i szczęśliwie”. Wprowadzenie matki podczas tego sezonu oraz uśmiercenie jej w 2030 roku nie jest zdradzeniem serialu czy nie unieważnia tego wszystkiego co do tej pory widzieliśmy. Wprowadzenie do tej historii jest długie i świetne, wszystko opiera się na momencie spotkania swojej prawdziwej miłości, która w tym momencie może już nie żyje… To coś pięknego, ale też gorzkiego.
Nawet jeżeli serial to komedia romantyczna to miłość Teda jest okupywana często przez smutek oraz stratę ukochanej. Został zostawiony przez ołtarzem. Stracił kilkakrotnie Robin, stracił Victorię oraz Stellę i dziesiątki innych kobiet (chociaż niektóre sobie na to zasłużyły). Kto powiedział, że nie mógł stracić swojej żony? Nigdy nie miał dobrego timingu. Jeżeli matka nie żyje to pewnie chce przekazać swoim dzieciom, że lepiej jest kochać i stracić go, niż nigdy nikogo nie pokochać. Ted spotkał tą jedyną, mieli razem dwójkę dzieci i żyli szczęśliwie przez 11 lat wspólnego życia, podczas których opowiedział jej wszystkie swoje historie. Dla niego to było szczęśliwe zakończenie. Nic nie trwa wiecznie.
Bays oraz Thomas obiecali szczęśliwe zakończenie w 2006 roku, a w styczniu powiedzieli, że być może będziemy nienawidzić zakończenie. „Może je zobaczycie i znienawidzicie, ale myślę, że zapominamy o tym, że jest w tym pewnego rodzaju zagadka i jest tam to poczucie, że coś jest niedokończone, ponieważ po prostu również opowiadamy historię całej piątki postaci i resztę ich życia”.
Dodatkowo Smulders powiedziała, że zakończenie jest piękne oraz prawdziwe.
Ale w tym momencie to tylko czysta teoria i wszystko okaże się po ostatnim odcinku tej serii.