Arek Tobiasz
| 18-06-2013, 21:37:05
Zaangażowanie Michaela Scotta w finał "Biura" było "najlepszym żartem w historii", który okazał się takim sukcesem, ponieważ nikt nie wiedział, że to nadchodzi. A żeby tak się stało, powracająca gwiazda Steve Carell, musiał trzymać język za zębami.
Mocno.
"Kłamałem" - mówi Carell. "Kłamałem przez miesiące prasie, prawie każdemu, naprawdę. I czułem się strasznie przez obsadę i [producenta wykonawczego] Grega Danielsa, ponieważ oni też kłamali".
Aktor, którego wkrótce będzie można usłyszeć w animowanym filmie "Despicable Me 2", wiedział "kilka miesięcy" wcześniej, że najlepszy szef na świecie pojawi się w łabędzim śpiewie serialu, ale milczał, "ponieważ odkryliśmy, że to byłaby zabawna niespodzianka, jeśli ludzie nie spodziewaliby się tego".
Tygodniami poprzedzającymi pożegnanie komedii NBC, które zostało wyemitowane w maju, każdy związany z serialem zaprzeczał temu, że Carell pojawi się gościnnie. Na konferencji z dziennikarzami Daniels ostrożnie dobierał swoje słowa jak mówił: "Myślę, że Steve poczuł, i zgadzam się z tym, że jego odcinek ‘Goodbye, Michael’ był jego pożegnaniem, a on nie chce przyćmić zakończenia, na które wszystkie inne postacie zasłużyły".
Carell przyznał, że rzeczywiście chciał uniknąć tego, aby był w centrum uwagi jak sitcom o miejscu pracy kierował się w stronę zachodzącego słońca.
"Nie chciałem, aby to była wielka rzecz. Zrobiłem to z szacunku dla serialu i aktorów" - powiedział. "Moja jedyna nadzieja była taka, że nie chciałem, aby to było o powrocie Michaela. Nie chciałem, aby historia była w jakikolwiek sposób z nim związana".