Producenci wykonawczy "Gry o tron" o Czerwonym Weselu


strzeszynek   strzeszynek | 09-06-2013, 15:28:39


Producenci wykonawczy

W „Grze o tron” właśnie pokazano jedną z najbardziej niepokojących scen śmierci w historii telewizji: masakrę podczas ślubu wuja na szlachetnym, młodym przywódcy rebelii Robbie Starku (Richard Madden) oraz jego matce Catelyn (Michelle Fairley), ciężarnej żonie (Oona Chaplin) i wszystkich jego ludziach.


Około 21:49 na Twitterze serialu publiczność eksplodowała. Być może największym komplementem dla wrażenia, jakie wywarła ta scena, było to, że początkowo nie pojawiło się zbyt wiele ćwierknięć, za to wszystkie były bardzo zwięzłe. Znalazło się w nich sporo wielkich liter, zarówno agonii, jak i oczekiwania.

Przemoc „Czerwonego Wesela” była szokująca z kilku powodów: bezpiecznego, tradycyjnego otoczenia rodziny (w końcu to ślub), zdrady (okrutne oszustwo ojca panny młodej), rzezi (ciężarna Talisa zostaje ugodzona kilkakrotnie w brzuch; Catelyn zabija niewinną młodą kobietę, w nieudanym blefie, próbując ocalić swojego syna) i, w szczególności, pozornym braku sprawiedliwości w śmierci Robba (wygrywał każdą bitwę, przegrał wojnę).

Tym wszystkim, tak bardzo oburzonym, fanom być może przyniosą ulgę producenci wykonawczy serialu, David Benioff i Dan Weiss, którzy byli zdeterminowani, aby tę największą niespodziankę sezonu zachować w tajemnicy najdłużej, jak to tylko możliwe. Tym bardziej, że zabicie jednej z głównych postaci „Nawałnicy mieczy”, trzynastoletniej powieści R. R. Martina, które stanowiło tak mocny zwrot akcji w serialu, było właściwie na wyciągnięcie… myszki i każdy ciekawski łatwo mógł znaleźć takie informacje w sieci (a tym bardziej w książce). Poniżej twórcy serialu opowiadają, jak ważna była ta scena oraz o długo trwającym oddźwięku ze strony czytelników R. R. Martina. UWAGA: Ten wywiad został przeprowadzony w styczniu, tuż po zakończeniu zdjęć.

A zatem, jak poszło?

David Benioff: Byłoby dziwnie powiedzieć: „Och, poszło świetnie”. Ponieważ to nie jest tak, że tylko zabijamy jakieś postaci. Tracimy aktorów, którzy byli z nami od samego początku. To trudne, bo kochasz tych aktorów. Ale wtedy powracamy do tego pierwszego sezonu i ludzi, których najbardziej pokochaliśmy, jak Jason Momoa czy Sean Bean [odtwórcy ról Khala Drogo oraz Eddarda Starka – obaj zginęli w pierwszej serii – przyp. red.].

Dan Weiss: W serialu panuje rodzinna atmosfera. Na planie wszyscy trzymamy się razem. To tak, jakby członek twojej rodziny wyjechał za ocean. Nadal będziecie się spotykać w wakacje. Ciągle będziemy ich widzieć na zjazdach przez następne 25 lat.

David Benioff: Pamiętam, jak po jednym ujęciu, w którym umierał Richard, zwróciłem się do przełożonej scenarzystów, mówiąc coś w tym rodzaju: „To było świetne ujęcie”. A ona tylko ryczała. Jest w tym coś słodko-gorzkiego. Sprawiasz, że wszyscy ci ludzie są smutni. Ale z drugiej strony, to rodzaj idei. Gdybyśmy nakręcili Czerwone Wesele i nikt nie zareagowałby emocjonalnie, to byłaby porażka.

Dan Weiss: To coś takiego, że młotkiem wbijać, aż do skutku – że życie każdego jest cenne i jednocześnie kruche. Jeśli nie możesz przyjąć, że postać, którą lubisz, pozostanie w serialu na zawsze, to sprawia, że zwracasz na nią większą uwagę.

Wcześniej mieliśmy już do czynienia z zabiciem dwóch postaci naraz. „The Walking Dead” ostatnio to zrobił. Dlaczego uważacie, że ta scena miała tak silny wydźwięk, w szczególności wśród czytelników serii?

Benioff: Dobre pytanie. W książce, gdy zespól zaczyna grać „Deszcze Castamere”, wiesz, ze zaraz wydarzy się coś złego. To najsilniejsza psychiczna reakcja, jaką miałem kiedykolwiek po lekturze. Nie chciałem przewracać strony, wiedząc, że wydarzy się coś okropnego, nie możesz w to uwierzyć i nie chcesz, by tak się stało. Spędziłeś wcześniej sporo czasu z tymi postaciami. W serialu mieliśmy więcej scen skoncentrowanych na Robbie niż w książce, przede wszystkim, dlatego że kochamy Richarda Maddena jako aktora. Spoglądasz wstecz na śmierć Adriany z „Rodziny Soprano”, to było potężne, bo spędziłeś z nią lata.

Weiss: Dobre porównanie. Jedną z rzeczy, która czyni ich śmierć tak potężna, jest to, że to machinacje osób, które znamy. W przypadku Charlesa Dance’a [Twyin Lannister] – jest to postać, którą lubimy wbrew samym sobie. Potwór nie wyjdzie z drewna i nie posieka tych ludzi. Potwory są jednymi z naszych postaci, nie są zresztą potworami, tylko ludźmi, z ich własnymi motywacjami i celami. Fakt, że to się dzieje z powodu kogoś innego, kogoś, kogo znamy, nadaje temu tragiczny, epicki wymiar.

Benioff: Jedną z rzeczy, która uwielbiam w książkach tej serii, jest to, że przywykliśmy do tego, gdy umiera jeden z głównych bohaterów zarówno w książce, jak i w serialu, przywykliśmy do takiego finałowego momentu na osłodę. Śmierć przemawia. Tutaj nie dostajesz tego, ani trochę. Nie ma zbawczej chwili. Jest jedynie horror i ubój. Pragniesz zemsty, i to jak najszybciej, i nie dostajesz jej, więc jesteś pozbawiony nawet tej satysfakcji. To jak cios prosto w nerkę. Takie uczucie odnajdujemy w książce i takie samo my próbujemy przenieść na ekran.

Gdy czytałem książkę po raz pierwszy, tak szybko przeleciałem przez tę część, że dopiero, gdy sięgnąłem po nią kolejny raz, uświadomiłem sobie w pełni, iż Catelyn zabija dziecko.

Benioff: Nie przegapisz tego, kiedy my się tym zajmiemy.

Jest w tym także coś szczególnie przerażającego o Catelyn, która sama tyle przecierpiała przez tragedie rodzinne – prawdziwe i wyimaginowane. Mieć w tej scenie zarówno matkę, jak i syna, wzmacnia emocjonalny wydźwięk tej sytuacji.

Benioff: Tak wiele już przeszli. Przetrwali śmierć Neda. Przeżyli wielki zawód, gdy ona wypuściła Jaimego. Udało im się przez to przejść i wypracować na nowo kochającą relację, by potem to wszystko im zabrano…

A ona także chce się jedynie dowiedzieć, czy Arya jeszcze żyje.

Benioff: Arya jest 100 jardów dalej, gdy to się dzieje. To takie frustrujące.

Weiss: Jednym z powodów, dla których ludzie reagują tak mocno na prozę George’a – i, miejmy nadzieję, serial – to, że nie jest tak, że nikt nigdy nie triumfuje nad przeciwnościami losu. Jak Daenerys [uwalniająca swojego smoka] na Placu Kary to jest jak „o żesz… !”. Takie momenty przeplatają się z chwilami, gdy ktoś popełnia straszny błąd i płaci za to najgorszą możliwą cenę. Gdyby wszystko było okropne i makabryczne przez cały czas, zawsze wiedziałbyś, co się wydarzy, ponieważ zawsze to by było jak najbardziej makabryczne i straszne. Wachlarz różnych możliwości nadaje temu większy realizm, ponieważ właśnie taki jest świat. Czasem dzieje się coś wspaniałego, czasem – okropnego.

Benioff: Jak finałowe ujęcia ostatnich dwóch odcinków pierwszego sezonu. Odcinek dziewiąty kończy się na ścięciu Neda, zaś odcinek dziesiąty na tym, jak Daenerys [Emilia Clarke] powstaje z popiołów, a na świat przychodzą jej małe smoki. Zatem nastąpiło swoiste przejście od najmroczniejszego możliwego momentu do najbardziej optymistycznego.

Chociaż mroczniejsze momenty mogą mieć wpływ na fanów. W szczególności Czerwone Wesele „wsławiło” się tym, że wielu fanów jawnie okazywało swoje niezadowolenie z książek. Jeden a czytelników stwierdził wręcz, że w opowiadaniach Martina nie ma bohaterów, tylko ofiary.

Benioff: Cóż, to nie prawda. Trudno myśleć o Daenerys Targaryen jak o ofierze.

Weiss: Zaczynała jako ofiara. Jednakże wielu bohaterów zaczyna jako ktoś pozbawiony siły.

Benioff: Poza tym – tylko, dlatego że ktoś ma tragiczny koniec, nie sprowadza to jeszcze postaci od bohatera do ofiary. Nie uważam, aby Hektor z Troi był ofiarą tylko, dlatego że przegrał z Achillesem. W dalszym ciągu jest jednym ze wspaniałych bohaterów tej historii. Po prostu nawet nie mam pojęcia, skąd wziąłeś taki argument.

Weiss: Heroizm to sposób, w jaki konfrontujesz się ze strasznymi rzeczami, które na ciebie spadły.

Wydaje mi się, że jest to reakcja na jedne z większych tragedii w książkach. I być może także, dlatego że nie znamy jeszcze zakończenia sagi, ostateczny kontekst powieści, w świetle tego, co widzimy, nie jest do końca jasny.

Weiss: Ja postrzegam to z punktu widzenia osoby, która przywykła do tradycyjnego snucia opowieści – jeśli jesteś przyzwyczajony do jednego wymiaru współczesnej definicji pop heroizmu, to tak. U nas nie ma postaci, których mroczna noc duszy trwa pięć minut, a potem przechodzą na jasną, słoneczną stronę. To nie ten świat.

Benioff: To nie jest o epickiej walce dobra i zła. Jeśli to jest to, czego szukasz, wystawiasz się na rozczarowanie.

Jakie było kręcenie tej sceny dla aktorów?

Weiss: Próbowaliśmy skontaktować się później z Michelle [Fairley]. Nie odbierała telefonu. Po tygodniu przysłała nam maila, pisząc: „Przepraszam, w zeszłym tygodniu nie byłam w stanie rozmawiać z kimkolwiek na temat serialu, ponieważ byłam tak bardzo rozbita”.

Benioff: Michelle jest osobą tak pełną energii. Oczywiście, nikt nie robi niczego dla nagród i jest to wielka praca zespołowa. Jednakże mam nadzieję, że ona zyska uznanie za cały sezon i kulminacyjną scenę śmierci – jedną z najlepszych, jaką nakręciłem.

Premierowy odcinek „Gry o tron” 9 czerwca o 21 czasu wschodniego (20 – centralnego). W Polsce emisja odcinków trzeciego sezonu na kanałach HBO oraz HBO 2. Już w niedzielę, 9 czerwca, o godzinie 22 na antenie HBO 2 możecie zobaczyć śmierć Robba i Catelyn podczas Czerwonego Wesela w epizodzie pt. „Deszcze z Castamere”. Dzień później, również o 22, ale tym razem na kanale HBO – premierowy odcinek.



Kategorie: Informacje producentów Wywiady Telewizja 
Seriale: Gra o tron 

Zobacz również: